Raportuj komentarz

... mam bardzo podobne doświadczenia z naszym Szpitalem. Rok temu w sierpniu miałam wypadek- uszkodziłam nogę podczas biegu. Do szpitala przywieźli mnie koledzy z pracy. Była godz. ok. 11. 30. na SOR- ze lekarz nawet nie był łaskaw wyjść ze swojego gabinetu- od razu odesłał mnie do poradni chirurgicznej.W rejestracji kolejka ok. 30 osób. Ja bez buta, kostka jak balon, sina, z bólu ciągnęło mnie na wymioty. Kolega wziął wózek z SOR i wiezie mnie do rejestracji (wózek na kołach bez powietrza). Stanęłam w kolejce. Zobaczył mnie jakiś lekarz, podszedł, spytał dlaczego na SOR nie pójdę. Kiedy mu powiedziałam, że zostałam odesłana z kwitkiem, poszedł do rejestracji, żeby mnie przyjąć z wypadku bez kolejki. A więc na górę trzeba się było dostać. winda nieczynna- pozostały schody. Z uszkodzoną nogą dość ciężko szło- koledzy pomogli plecami. U lekarza w poradni wizyta trwała minutę- i na parter na RTG. Znów schody- znów plecy kolegi, bo sama już nie miałam siły skakać. Oczekiwanie 1, 5 godz. bo pacjenci z oddziałów mieli właśnie badania. Po rentgenie znów na górę. Diagnoza- skręcenie stawu skokowego z uszkodzeniem torebki stawowej. Lekarz zadowolony mówi- miała pani szczęście, że złamania nie było. Szyna na 10 dni i zastrzyki przeciwzakrzepowe. Po założeniu szyny znów na plecach kolegi na parter. Po 10 dniach już nie odwiedziłam tej poradni. Poszłam do swojego chirurga z nadzieją na ściągniecie szyny. Kiedy mój lekarz zobaczył zdjęcie RTG bardzo się zdziwił, jaki idiota założył mi szynę, przecież mam złamaną kość podudzia. 10 dni w szynie doprowadziło do przemieszczenia. Z gabinetu wyszłam z butem gipsowym- usztywnienie na 6 tygodni. A więc pozdrowienia dla lekarzy z krośnieńskiej szpitalnej chirurgi. Oby nigdy więcej z nimi kontaktu.