Raportuj komentarz

Może najwyższy czas ukrócić poczynania pana "doktora" i zebrać informacje od osób, które miały wątpliwą przyjemność leczyć tam swoje zwierzęta? Osobiście byłam tam z kociakiem do kastracji jeden raz. Gdy go odbierałam po zabiegu, wczepił się we mnie pazurkami do tego stopnia, że leciała krew. Nigdy, NIGDY! nie widziałam tak przerażonego kota! Tym bardziej, że lecznica (na szczęście nie ta) nie była dla niego nowością ponieważ przechorował i przeżył panleukopenię. Wiele wycierpiał, wydawało się, że nie przeżyje ale zawalczył. Co on musiał tam przeżyć, jak się nim zajmowano, skoro był tak przerażony, zastanawia mnie do dziś. Serce mnie boli gdy pomyślę, co przeżywają tam te wszystkie niczyje zwierzęta. Ile jest przyjmowanych, ile umiera najczęściej w tajemniczych okolicznościach i "niewiadomoczemu"? Ktoś widział jakieś statystyki? Czy UM wie za co płaci? Zastanówcie się dobrze zanim pojedziecie tam ze swoim zwierzęciem, ostrzeżcie innych, tyle chyba każdy może zrobić...