Raportuj komentarz

Z zaprezentowanej przez resort edukacji nowej podstawy programowej, zniknęło ograniczenie liczebności klas do 26 osób. Do rozkładu jazdy nauczania ten limit wprowadziła poprzednia ekipa rządząca. Miał on uspokoić rodziców sześciolatków, którzy się bali, że dzieci obowiązkowo wysłane do szkoły będą musiały się uczyć w przepełnionych klasach. Tymczasem badania oświatowe pokazują, że efekt małej klasy nie jest tak istotny, jak podpowiadałyby proste skojarzenia. Jak wynika z analiz Instytutu Badań Edukacyjnych, nie ma bezpośredniego związku między wielkością klasy a wynikami uczniów.
IBE przeprowadził analizę na próbie 69 piątych, a następnie szóstych klas. Dzieci przetestowano pod kątem podstawowych umiejętności. Kiedy dane przełożono na wykresy, okazało się, że nie da się wyrysować prostej zależności między liczebnością klasy a osiągnięciami jej uczniów. Różnicy nie wykazała także analiza wskaźnika edukacyjnej wartości dodanej, która mierzy, ile uczniowie zdobyli wiedzy, uczęszczając do szkoły. „Nie ma tym samym gwarancji, że zmniejszenie liczebności klasy automatycznie podniesie jakość nauczania. Wyniki badań raczej studzą zapał do masowego ograniczania liczby uczniów w oddziałach” – przekonują autorzy badania w raporcie „Szkolne pytania. Wyniki badań nad efektywnością nauczania w klasach IV–VI”.
Dlaczego więc intuicyjnie wydaje się, że małe klasy są dla dzieci lepsze? Okazuje się, że podział na mniejsze zespoły może być skutkiem nacisku dobrze wykształconych rodziców. Jak opisują badacze, dzieci z takich oddziałów faktycznie mogą mieć lepsze wyniki. Wpływ na nie ma jednak nie szkoła, ale kapitał społeczny, jakim dysponują dzieci. Inne badania pokazują, że przyszłość edukacyjna dzieci zależy w dużej mierze od tego, jak wykształceni są rodzice.
Co ciekawe, polscy uczeni odkryli, że na poprawę jakości nauczania nie ma też wpływu liczba nauczycieli w klasie. Te oddziały, które miały nauczyciela wspomagającego, wcale nie osiągały lepszych wyników.