Logo
Wydrukuj tę stronę

Kultowy Army Shop ma już 30 lat!

"To był sprzęt spełniający wygórowane wymogi armii, która przygotowywała się na kolejną wielką wojnę" "To był sprzęt spełniający wygórowane wymogi armii, która przygotowywała się na kolejną wielką wojnę" Fot. archiwum Army Shop

Niedawno Army Shop ponownie zmienił lokalizację, sklep wrócił pod adres na ul. Czajkowskiego, tam gdzie zaczęła się cała przygoda właścicieli: Piotra i Doroty z ich biznesem. Firma przeszła zmiany lokalizacji i liczne zmiany prawne. Zmieniał się też asortyment. Z Dorotą i Piotrem, właścicielami Army Shop rozmawia Piotr Dymiński.

REKLAMA


Army Shop to jedna z firm powstałych na fali rozwoju prywatnej inicjatywy na początku lat 90-tych. Powstało wtedy wiele firm, z których nieliczne przetrwały aż do dzisiaj.

Skąd w ogóle wziął się "Army Shop" w Krośnie? Skąd pierwsza "iskierka" od której zapalił się taki pomysł w głowie?

Piotr: Iskierka zapaliła się w Krakowie. Tam jeździliśmy do sklepu, żeby kupić zachodnią wojskową kurtkę, spodnie, czapkę. Klimat tamtego sklepu robił wrażenie. Podobnie jakość  tych rzeczy. Nie bez wpływu były filmy, te rzeczy wcześniej widzieliśmy tylko na ekranie, a tu można było je wziąć do ręki, ubrać.

Mówisz o jakości, naprawdę to była "wyższa półka"?

Piotr:  Nie wszędzie można było kupić solidne spodnie, które wytrzymałyby kilka lat  ciężkiego chodzenia po górskich szlakach. To nie było takie proste jak teraz.

Dorota: Wyposażenie  wojskowe było synonimem solidności, to było coś, co miało służyć latami, niezawodnie.


"Mocno uwierzyliśmy, że to musi się udać i poszliśmy "na głęboką wodę" - Dorota i Piotr Kiełtyka na początku działalności Army Shopu.

Czyli "targetem" był odbiorca, który szukał sprzętu np. na wyprawę w Bieszczady?

Piotr: Mundury, hamaki, plecaki, śpiwory, maczety. Mogłeś narąbać drewna, a miałeś pewność, że to narzędzie nie pęknie, że wytrzyma. To był sprzęt spełniający wygórowane wymogi armii, która przygotowywała się na kolejną wielką wojnę, na lata spędzane w okopach, często z trudnością w zaopatrzeniu. Armie zwykle szykują się do "wojny, która już była", przez dziesięciolecia "zimnej wojny" gromadzono sprzęt, który mógłby znieść trudy konfliktu podobnego do II Wojny Światowej. Stąd wysokie normy jakościowe sprzętu produkowanego w tamtym czasie. W konfliktach w Korei, w Wietnamie mundur czy buty musiały wytrzymać długie miesiące w trudnych warunkach. To się zmieniło, obecnie produkowany sprzęt już nie jest tak wytrzymały.

Na początku lat 90-tych nie było problemu z pozyskaniem tego wojskowego sprzętu?  

Piotr: Zakończyła się "zimna wojna", a państwa nagle zorientowały się, że mają wielkie, pełne magazyny. Na cóż to trzymać, skoro nie będzie wojny? Kraje zachodnie wolały to upłynnić. Trzeba podkreślić, że magazynowanie nie jest za darmo! To też kosztuje, jakieś baraki trzeba ogrzać, ktoś to musi przeglądać, przesortować.

Mówimy o sprzęcie zachodnim, ale przecież Układ Warszawski też szykował się do masowej wojny, też były magazyny. Dlaczego Army Shop to jednak sprzęt zachodni? Różnica jakości? Inny powód?

Dorota: Wysokiej jakości nie można przypisywać tylko stronie zachodniej. Pozyskiwaliśmy też polskie "moraki", w których można było chodzić po 10 lat. To też były produkty zrobione w bardzo wysokich normach.

Piotr: Problemem były kwestie prawne użytkowania takich mundurów. Trzeba było kombinować, przefarbowywać, przeszywać guziki. Pewne przepisy zostały jeszcze z czasów PRL, kiedyś sam miałem problemy w Tylawie ze strony WOP. Musiałem się tłumaczyć, że mam inne guziki, więc, to co noszę, to nie jest mundur Ludowego Wojska Polskiego. Regulamin określa co jest mundurem i co wchodzi w jego skład. Drugim problemem było to, że Wojsko Polskie niechętnie wyprzedawało zawartość magazynów, te rzeczy wolano palić. Nie widziano potencjału na odzyskanie części pieniędzy zainwestowanych w ten sprzęt.

Sklep ruszył, z tego co pamiętam, to zainteresowanie było duże.

Dorota: Z początku  to tak nie wyglądało. Było może zaciekawienie, ale nie było szerokiego wyboru asortymentu. My oboje pracowaliśmy zawodowo poza prowadzeniem sklepu.

Piotr: Ja równocześnie miałem 12-godzinne dyżury w Pogotowiu Ratunkowym. Nieraz kończyłem pracę o 7 rano, a około 8 wracałem do domu i o 9 otwierałem sklep.


Tu wszystko się zaczęło...

Dorota: Jedyne miejsce, które mieliśmy na sklep, to był budynek gospodarczy, który przystosowaliśmy do nowej funkcji. Lokalizacja wcale nie była dobra, teraz są tu sklepy, pasaż handlowy, ale wtedy nie było nawet chodnika, tylko błoto i kałuże. W najbliższej okolicy w zasadzie tereny  przemysłowe. Wszystko robiliśmy dość ostrożnie, staraliśmy się ograniczać koszty i ryzyko. Nie mieliśmy doświadczeń handlowych, biznesowych.

Piotr: Z drugiej strony mocno uwierzyliśmy, że to musi się udać i poszliśmy "na głęboką wodę". Wzięliśmy kredyt, głównie na zakup towaru. Spłacenie tego nie było łatwe, przyszła inflacja i okazywało się, że dług wręcz rośnie, pomimo spłat. Trzeba było bardzo dużo poświęcić i zacisnąć zęby. W końcu udało się spłacić kredyt i wystarczyło na remont lokalu przy ul. Piłsudskiego.

Dorota: Ta lokalizacja przy Rynku wydawała się nam czymś niesamowitym. To było miejsce, o którym wydawało się, że można tylko marzyć. Mieliśmy oczywiście obawy, czy będzie nas stać na czynsz.

Piotr: Sklep był nieczynny przez około dwa miesiące, tyle zajęło przeniesienie w nowe miejsce i remont. Wreszcie otworzyliśmy w nowym miejscu i to był szok. Kilka razy liczyłem, w tydzień mieliśmy obrót taki, jak przez miesiąc na starym miejscu. To była taka różnica. Wtedy na "starówce" nie było pustych lokali, jeżeli coś się zwolniło, to natychmiast był nowy chętny.


Asortyment sklepu się zmienia, mniej jest demobilu, więcej jest produktów w wojskowym stylu, ale na rynek cywilny.

Dorota: Przychodziło mnóstwo ludzi. Naprzeciw nas otworzona została pierwsza w Krośnie pizzeria. Nieco powyżej tłumy przychodziły do sklepu muzycznego Fan. Obecnie sytuacja się zmieniła, wiele witryn straszy pustką, także my zdecydowaliśmy się wrócić pod adres, pod którym zaczynaliśmy działalność, chociaż do innego lokalu.

Oprócz sprzętu z wojskowych magazynów wprowadziliście też umundurowanie i inne artykuły dla harcerzy.

Piotr: zauważyliśmy, że plajtuje Składnica Harcerska.

Dorota: harcerstwo zaczęło podupadać.

Piotr: Zlikwidowano te drużyny, które były przy szkołach. W latach 90-tych zostali tylko "tytani", ludzie, których misją było wychowanie młodzieży na wartościach jakie niesie harcerstwo. Nie zwracali uwagi na to, czy maja dotację. Na decyzję o wprowadzeniu asortymentu harcerskiego wpłynęła harcerska przeszłość mojego taty. Ja nie wstąpiłem do harcerstwa ze względu na "podbudowę ideologiczną", jaką wprowadzano do harcerstwa w PRL.

Czyli wprowadziliście w sklepie towar, na który zapotrzebowanie spadało.

Piotr: Ja z uśmiechem wspominam te sytuacje, gdy ktoś wchodził do sklepu i ze zdziwieniem mówił: "To wy macie harcerskie rzeczy? Przecież harcerstwo pada, na co to Panu". Odpowiadałem: "Ja wiem swoje". Teraz jest harcerstwo, dla którego etosem i wzorem są "Cichociemni".

Dorota: Gdy zlikwidowano Składnicę, harcerze naprawdę mieli problem. Odznak, umundurowania po prostu nigdzie nie było, nie można też było zamówić przez internet do paczkomatu." Nasz sklep", tak często nazywali go harcerze, był  miejscem, gdzie zaopatrywali się w  rzeczy przydatne  w terenie: solidne spodnie, menażka, kompas, finka.

Piotr: Równocześnie umundurowanie harcerskie, jako produkowane w Polsce jest niestety dość kosztowne.

Mówimy o tym, że asortyment sklepu się zmienia, mniej jest demobilu, więcej jest produktów w wojskowym stylu, ale na rynek cywilny.

Piotr: Staramy się wybierać produkty polskich producentów i wytwarzane w Polsce. Nie jest to łatwe, bo nawet polskie firmy przenoszą produkcję do Chin.


Po 30 latach pasja wciąż ta sama

Dorota: Wyszukujemy te firmy, które są na miejscu, chociaż często nie są  konkurencyjne cenowo. Ale np. flagi państwowe, które mamy są produkowane w Polsce. Nie chcemy chińskich flag państwowych. Polska flaga ma być polska.

Piotr: Producent dokłada wszelkiej staranności, flaga jest w proporcjach i odcieniach takich, jak wskazane w ustawie. W przypadku flag produkowanych gdzieś za granicą nie mamy gwarancji takiej jakości. Gdy zwróciliśmy się z zamówieniem, producent poinformował nas też, że w każdej chwili możemy zwiedzić ich halę produkcyjną, zobaczyć z jakim poszanowaniem są wytwarzane flagi. Każdorazowo przychodzą w paczce z oznaczeniem "nie rzucać", oznaczone jak szkło. Zapłacą więcej, ale żeby flaga dotarła do nas z poszanowaniem.

Przez te 30 lat nie zabrakło sytuacji humorystycznych. Już początki Waszej działalności od razu zostały dostrzeżone "medialnie". Artykuły ukazały się w "Nowinach", ale ich wydźwięk był mocno uszczypliwy.

Piotr: "Ślepe zauroczenie Zachodem", artykuły napisane językiem jak z propagandy PRL, ale w czasach PRL "Nowiny" były oficjalnie organem PZPR. Widocznie do ’91 roku jeszcze się nie zorientowali, że coś się zmieniło.

Dorota: Na pewno to było zaskoczenie, że ktoś w mediach nas od razu zauważył. A co do treści, no czegóż się spodziewać po "organie"?

Zabawne sytuacje z klientami?

Piotr: Mieliśmy wojskowe buty, znakomicie nadające się na wyprawy w góry. Klient pyta: "W jakiej cenie ma Pan te buty?" Odpowiadam: "Milion sto". On pyta: "Para?" Odpowiadam: "Nie. Jeden. Drugi dostaje Pan gratis od firmy".

Dorota: "Army Shop", taka niepolska nazwa, ale tak nazywane były sklepy z demobilem, nie tylko w Polsce. Była też moda na różne sklepy z "shop" w nazwie. Bardzo różne sklepy. I była taka sytuacja, ze wchodzi człowiek i pyta: "a baby dmuchane są?" Nie ważne jaki, ważne, że "shop".

Piotr: Przypominam też sobie historię ze słynnym panem Wiktorinim od którego nazwiska nosi nazwę jedna z zatok zalewu solińskiego. Przybył On swego czasu do naszego sklepu. Potrzebował solidnego obuwia w gigantycznym rozmiarze. Po niedługim czasie zdobyliśmy ten rozmiar. Ale jak go o tym powiadomić ? Przecież to były czasy gdy nie było Internetu ani telefonii komórkowej. Rozwiązanie przyniosło życie. Jeden z klientów w czasie rozmowy wyjaśnił, iż zakupy jakie poczynił wynikają z urlopu wędkarskiego na Solinie. "A koło zatoki Wiktoriniego będzie Pan płynął?" - zagadnąłem." Tak będę" - odpowiedział. "To proszę zakrzyknąć Panu Wiktoriniemu, że buty dla niego już są" - poprosiłem. Buty zostały odebrane po kilku dniach.

Bywało też mniej zabawnie, choćby w związku ze zmianami prawa.

Piotr: Musieliśmy dokładnie śledzić zmiany, bo coś co było legalne, stawało się nielegalne. Wiatrówki, pirotechnika, asortyment do samoobrony. Przyjęliśmy założenie, że u nas będzie wyłącznie to, co można nabyć bez zezwolenia.

Czyli miotacze gazowe, pistolet na gumowe kule itp. To wszystko wymaga jedynie pełnoletności. Gaz jak widzę wyłącznie oparty na pieprzu, nie ma gazów CS?

Dorota: CS to tzw. "gazy paraliżujące", one działają przez paraliżowanie układu oddechowego, przez to użyte wobec osoby, która ma jakieś schorzenia tego układu mogą być bardzo niebezpieczne. Nie mamy ich w sprzedaży. Gaz pieprzowy jest wystarczający.


"Polska flaga ma być polska" - mówi Piotr Kiełtyka, właśnie takie flagi można kupić w Army Shopie przy Czajkowskiego

Jesteście też jednymi z założycieli Prywatnego Muzeum Podkarpackich Pól Bitewnych w Krośnie. Część ekspozycji jest nad Army Shopem.

Piotr: Także adres jest formalnie ten sam, bo chociaż wejście do Muzeum jest od strony schronu, to tamta część jest użyczona. Adres, pod którym zarejestrowane jest muzeum, to ten sam budynek, w którym jest Army Shop. Zdarza się, że ludzie wyszukujący adres na mapach wchodzą do sklepu myśląc, że to tutaj rozpoczyna się zwiedzanie.

W sumie nie trafiają źle, bo na te same osoby, które oprowadzają po Muzeum. Rozumiem, że zawsze można w sklepie zapytać o możliwość i umówienie zwiedzania!

Fot. archiwum Army Shop / KrosnoSfera.pl

  • autor: Piotr Dymiński
© KrosnoCity.pl 2008 - 2021