Logo
Wydrukuj tę stronę

The Car Is On Fire - Krzysiek Halicz

altDnia 5 grudnia mieliśmy okazję przeprowadzić wywiad z perkusistą zespołu "The Car Is On Fire", Krzyśkiem Haliczem. Krzysiek razem z zespołem zagrali koncert w sanockim pubie "Pani K". Kapela powstała w 2002 roku - grają alternatywnego rock'a, posiadającego duży zapas energii, którą można było poczuć oraz zobaczyć podczas koncertu. 22 maja 2009 roku ukazała się już trzecia płyta w dyskografii The Car Is On Fire – “Ombarrops!”. Inspirują ich swoją muzyką takie zespoły, jak: Les Savy Fav, The Wrens, Modest Mouse, The Stooges oraz The Clash.

 

REKLAMA


 

Zespół TCIOF nie jest do końca pewny swoich planów po zakończeniu trasy koncertowej, jednak Krzysiek podczas wywiadu zdradził nam, że na pewno zamierzają tworzyć nowe utwory.

Skąd padł pomysł, żebyście zagrali w Japonii?
„Od samego początku mieliśmy zamiar wybrać się do Japonii. Po przeprowadzeniu rozmów z tamtejszą malutką wytwórnią, założoną przez entuzjastów - dzisiaj już naszych przyjaciół -, zrodził się mniej więcej w kwietniu konkretny plan. Następnego miesiąca rozpoczęliśmy dopracowywać szczegóły naszego wyjazdu i zbierać fundusze.”

Jak oceniacie wasz pobyt w Japonii?
„Była to cudowna przygoda, naprawdę wspaniała sprawa, każdemu polecam się tam wybrać - nie tylko z punktu widzenia kogoś, kto gra koncerty - jest to zetknięcie z taką kulturą, takim światem, którego próżno szukać tutaj, w Europie. Było to na prawdę super doświadczenie.”

Dość szybko odnieśliście sukces. Jakie były wasze początki? Czy chcieliście zawsze grać taką muzykę, czy może mieliście inne wizje?

„Jak najbardziej realizujemy te wizje, które były na początku. Oczywiście jest tak, że gdzieś tam chcieliśmy się rozwijać i od początku ten rozwój był wpisany w naszą działalność.” – zastanawia się Krzysiek. – „Wydaje mi się, czy Ty masz na myśli dopasowanie się do czegoś?”

altMam na myśli same początki, tworzenie riffów i inne wizje utworów. Moim zdaniem muzyka, która w nas tkwi, wychodzi dopiero po pewnym czasie.


„Wiesz, to było tak, że takie myślenie jakby piosenkowe i kompozycyjne było w nas od początku takie samo, natomiast byliśmy troszkę gorszymi muzykami, mieliśmy też więcej energii, bo byliśmy młodsi, mieliśmy takie a nie inne środki. Nasza pierwsza płyta, w zasadzie demo, była nagrana w ciągu 4 godzin – wliczając w to pękanie strun, łamanie pałeczek i krew na gitarach. Ale tak naprawdę myślenie o piosenkach nie zmieniło się do dzisiaj.”

Waszą prośbę o pomoc przy nagraniu najnowszej płytki wysłaliście drogą mailową do John’a McEntire'a. Jak zareagował?

„No zareagował tak, że odpisał.” – śmieje się Krzysiek - „Powiedział, że jest zainteresowany, że podoba mu się muzyka i czeka na dalsze informacje, no i jakoś to się potoczyło.”

Chyba wy jako pierwsi - przynajmniej nie słyszałem o takich zespołach - wysłaliście taką prośbę drogą mailową?

„No rzeczywiście, a ta droga wydaje się przecież prosta.”

Trudno się na coś takiego zebrać?

„Myślę, że to było najtrudniejsze, bo tak naprawdę idea była rzeczywiście szczytna, dopiero później popadliśmy w wątpliwości. Ja przynajmniej miałem dużo blokad z tym związanych. Kiedy w końcu usiedliśmy, napisaliśmy nie tylko do niego, ale również do innych ludzi, którzy w naszym przekonaniu są fajni i ciekawi jako producenci. No i akurat John McEntire odpisał. Odpisał jeszcze jeden człowiek, ale rozeszło się o finansowe sprawy. Pojechaliśmy do Chicago i jakoś nam się to wszystko udało.”

Macie w planie zagrać jeszcze z innym muzykiem tej klasy?

„McEntire figurował jako współproducent, realizator - miksował nam płytę. To nie było spotkanie muzyczne, w którym byśmy razem grali; jako muzyk udzielił się na trzech, czterech numerach na naszej płycie. To bardzo inspirujące doświadczenie. Nie wiem, co będzie w przyszłości, ale po cichu myślimy teraz nad zrobieniem czegoś zupełnie samodzielnie. Takie są plany, całkiem niewinne, ale mogą się one zmienić o 180 stopni.”

Czy współpraca z nim wniosła do waszej gry jakieś nowe inspiracje, energię podczas nagrywania?


„Przede wszystkim McEntire wniósł swobodę, dał nam dużą wolność jako muzykom. Nie był producentem, który narzuca jakąś swoją własną wizję, który się o coś kłóci. Ma taki system pracy, który wyzwala jak najwięcej energii i entuzjazmu w muzykach, to było idealne rozwiązanie na tamtą chwilę.”

Jakbyś porównał Chicago do Warszawy?

„Trochę niezręcznie mi jest porównywać te dwa miasta, zresztą według mnie są to dwie inne sprawy. Chicago jest ogromną metropolią, na szczęście każdy z nas gdzieś już podróżował, także nie czuliśmy się przytłoczeni tym wszystkim. Wszyscy byliśmy pierwszy raz w Stanach i oczywiście na początku wygląda to niezbyt zachęcająco. Ale samo Chicago jest bardzo miłym miastem, w sensie bardzo kameralnym mimo tego, że oczywiście są wieżowce i wszystko jest duże. Są takie dzielnice, gdzie można łatwo się poruszać, są dosyć zwarte, a ludzie są bardzo otwarci, łatwo można nawiązać nowe znajomości, zupełnie bezpretensjonalnie. Tylko klimat jest tam straszny, zima jest trudna do zniesienia.”

Jest gorsza od naszej?

„Tak, o wiele gorsza od naszej. U nas jest dużo szarości, czasami popada jakaś mżawka, natomiast tam jak złapie mróz typu -20° C, to utrzymuje się przez 3 miesiące. Jest około 2 metrów śniegu, są zaspy, nikt tego nie odśnieża, bo odśnieżają tylko ulice, chodników nie za bardzo. No i tak się żyje, akurat w Chicago oczywiście.”

Trudno jest wyżyć z samego grania i wydawania płyt na naszej scenie polskiej. Co robicie poza graniem?

„Rzeczywiście jest ciężko, ale musimy dać sobie radę. Każdy z nas gdzieś tam ma jakieś inne zajęcia, najróżniejsze, szczególnie ostatnio. Myślę, że następny rok będzie złożeniem życia zarówno zespołowego, jak i poza-zespołowego, bo trochę trzeba, tak mi się wydaje. Pokończyliśmy studia, postawiliśmy wszystko na jedną kartę, ale myślę, że muzyka to nie wszystko, przecież chodzi o jakieś nowe doświadczenia, inspiracje, które również na muzykę mogą przełożyć się w znaczący sposób.”

Zbliżają się święta, Sylwester. Jakie macie plany, z kim je spędzicie?


„Myślę, że spędzimy je z bliskimi, u siebie. Chociaż marzy mi się zagranie kiedyś w Sylwestra, to jakoś nigdy mi się to nie udało…”

Zimowe mrozy w Chicago nie ochłodziły entuzjazmu członków „The Car Is On Fire”. Nic w tym dziwnego, ponieważ są oni naprawdę energicznymi i ciepłymi ludźmi, czerpiącymi tą energię i optymizm z tego, co robią. Jak powiedział nam Krzysiek, najwięcej radości dają im wyrazy uznania ze strony słuchaczy, a nie pozycja w rankingach. Podczas koncertu stworzyli wyjątkowo przyjazną i rodzinną atmosferę. Razem z TCIOF wszyscy świetnie się bawili, zwłaszcza tańcząc pod sceną.

{gallery}kultura/2009/12/12/c{/gallery}

W zbliżającym się okresie świąt, życzymy zespołowi przepysznych posiłków, które swoim kunsztem zainspirują ich do tworzenia kolejnych, świeżych smaczków muzycznych, oraz spełnienia marzeń i ciepłych przeżyć w gronie bliskich. A osobiście Krzyśkowi Halicz życzę zrealizowania marzeń o koncercie podczas nocy sylwestrowej.

Rafał Sawaryn
Foto: Łukasz Jaracz

  • autor: Rafał Sawaryn

Przeczytaj także

© KrosnoCity.pl 2008 - 2021