Logo
Wydrukuj tę stronę

Szczęścia ma tylko wtedy smak...

Spotykamy się w warszawskim teatrze Capitol, kilka dni przed premierą jej najnowszej sztuki "Własność znana jako Judy Garland". Aktorkę oblegają dziennikarze. Czekam. Po pół godzinie siada przede mną, przepraszając za spóźnienie. Uśmiechnięta, tryska energią. Czytelnikom IK Magazine i KrosnoCity.pl opowiada o swojej najnowszej roli, o tym, czy łatwo jej było zrezygnować z anonimowości, jak znosi krytykę pod swoim adresem i dlaczego nie warto przysięgać miłości do grobowej deski. Hanna Śleszyńska w szczerej rozmowie z Iloną Adamską.

REKLAMA


alt

Szczęścia ma tylko wtedy smak, gdy dzielimy się nim z kimś innym!

Kiedy poczuła Pani, że aktorstwo to zawód, w którym chce się realizować i spełniać, któremu warto poświęcić życie?
- To było dawno temu, na pewno w podstawówce. Wyrazem moich aktorskich tęsknot było uczestniczenie w akademiach, szkolnych przedstawieniach, śpiewanie w chórze. Nie wystarczało mi już tylko bycie widzem podczas oglądania spektakli. Czułam, że muszę być po drugiej stronie, na scenie. Uczestniczyć w spektaklu, mieć wpływ na jego tworzenie. To pragnienie dosyć długo ukrywałam, nie afiszowałam się z nim.

Dlaczego?
- Może z powodu lęku, że moje marzenie się nie spełni? Może bałam się, że zostanę wyśmiana przez przyjaciół, ludzie zaczną mi odradzać? Od kiedy pamiętam był to rodzaj takiej tęsknoty, która głęboko siedzi w człowieku…

Z czego wynikała ta tęsknota?
- No właśnie, sama nie wiem z czego. W dzieciństwie byłam bardzo nieśmiała, a mimo to miałam jakieś nieustanne pragnienie pokazania się, odkrywania przed ludźmi. Zawsze wierzyłam, że będę grać i bardzo tego chciałam.

alt
Hanna Śleszyńska

Dziś jest Pani jedną z najbardziej lubianych i rozpoznawanych polskich aktorek. Porozmawiajmy zatem o Pani ostatniej roli w spektaklu "Własność znana jako Judy Garland"?
- To bardzo ciekawa historia, ponieważ pierwszy raz w życiu ktoś przetłumaczył specjalnie dla mnie tekst. Kiedyś Sławek Chwastowki zgłosił się do mnie z innym tytułem, który "odłożyłam". Uważałam, że polska publiczność nie jest jeszcze gotowa na taki pikantny tekst. Byłam pewna, że skoro raz odmówiłam, Sławek już więcej się do mnie nie odezwie. Tymczasem zadzwonił po raz drugi, łechcząc moje ego i mówiąc, że specjalnie dla mnie tłumaczy sztukę. Sławek mieszka na co dzień w Szwajcarii. Zdziwiłam się, że mnie zna i obdarzył takim kredytem zaufania. Powiedział, że tłumaczy tekst o Judy Garland, o jej burzliwym życiu. Prześle mi go wkrótce, prosząc abym przeczytała go uważnie. Do niczego mnie nie będzie zmuszał. Jeśli się nie zgodzę, schowa tekst na dno szuflady i nikomu już więcej nie pokaże, bo w tej roli widzi tylko mnie. Przysłał mi tekst, przeczytałam i od razu się nim zachwyciłam. Sztuka napisana jest współczesnym soczystym, żywym językiem, takim trochę stand-upowym , a dotyczy ostatnich miesięcy życia Judy Garland. Jest rok 1969, wszystko dzieje się przed jej ostatnim koncertem w Kopenhadze. Przygotowując się do występu, opowiada o swoim życiu w sposób zdystansowany, prześmiewczy.

"Własność znana jako Judy Garland" to szokująca, zabawna i wzruszająca historia gwiazdy, którą podziwiały miliony. Prawda o życiu, której nie przeczytamy w gazecie, internecie, nie obejrzymy w telewizji – top secret...
- A, jak wiadomo, im ściślej strzeżona tajemnica, tym bardziej fascynująca opowieść. Spektakl, niczym sprytny paparazzi, pokazuje gwiazdę od najbardziej intymnej strony. Widzowie, jakby przez dziurkę od klucza, mogą podglądać sławną aktorkę w momentach jej życiowych wzlotów i upadków, zaglądać w jej duszę i odkrywać osobiste tajemnice.

Liza Minnelli, córka Judy Garland, powiedziała w jednym z wywiadów, że stanowczo nie zgadza się z opinią wielu ludzi, że jej matka była postacią tragiczną, wrakiem człowieka…
- Dla Amerykanów Judy Garland to postać kultowa. Ikona lat 40. i 50., złotego okresu Hollywood. Nam kojarzy się z rolą Dorotki w filmie "Czarnoksiężnik z krainy Oz" z 1939 roku, którą zagrała będąc nastolatką. Tam zresztą wyśpiewała swój największy przebój "Somewhere Over the Rainbow". Z jednej strony była osobą tragiczną. Świadczą o tym fakty z jej życia - ponad 20 prób samobójczych, uzależnienie od leków, narkotyków i alkoholu, rozwody. Jej życie było dramatyczne, ponieważ stała się własnością wytwórni filmowej, jej niewolnicą. Nie miała prawa głosu. Pod koniec okazało się, że Gerland została bez dolara na koncie, nie miała za co żyć, gdzie mieszkać. Z drugiej strony była wielką artystką, osobą radosną, pełną pasji, przepięknie śpiewała. Jej życie obfitowało w przejmujące, skrajne emocjonalnie sytuacje, natomiast ona sama miała ogromne poczucie humoru, śmiała się z wielu sytuacji, była duszą towarzystwa.

Judy Garland zapłaciła wysoką cenę za swoją popularność. A jaką cenę Pani płaci za bycie rozpoznawalną?
- Nie możemy porównywać mojego życia do życia Judy Garland. Ona była wielką gwiazdą, która pracowała dla największej wytwórni filmowej na świecie - MGM. Miała podpisany kontrakt, musiała jeździć po całej Ameryce z promocją filmów, dawać po kilka koncertów dziennie. Ja natomiast studia kończyłam na przełomie lat 70 i 80, w zupełnie innych warunkach, miałam inny start zawodowy. Dziś mam dwoje dzieci, ustabilizowane życie osobiste. Nie wzbudzam już takiego zainteresowania jak moje młodsze koleżanki, które dopiero wspinają się po szczeblach aktorskiej kariery, wychodzą za mąż, czy rodzą dzieci. Nie jestem atrakcyjną pożywką dla tabloidów. Poza tym w Polsce nie zarabia się takich kolosalnych pieniędzy jak w Hollywood. Nie możemy liczyć na światową sławę. Ale rodzaj podobieństwa istnieje - będąc aktorką jestem w pewnym sensie publiczną własnością, pod ostrzałem mediów, często nie mając wpływu na to, co się wypisuje na mój temat w internecie. Czasem trzeba dokonywać cudów, żeby nieprawdziwe doniesienia dementować. A czasami macha się ręką - nie warto, bo news i tak poszedł już w świat, a ci którzy lubią plotkę, będą nią żyli. Nie interesują ich wyjaśnienia, a prawdę uważają za nieciekawą. Aktor nie jest już tylko własnością rodziny, nie należy do siebie – upubliczniane są fakty z jego życia: rozwody, rozstania, śluby, narodziny dziecka. Nasze życie prywatne zostaje narażone na publiczne rozgrywki, wiwisekcję. Jesteśmy cały czas poddawani ocenie, krytyce.

A ta bywa czasami bardzo bolesna i często niesprawiedliwa…
- To prawda. Nie sądziłam, że internet może wzbudzać takie pokłady negatywnych emocji. Przerażające. Dziś każdy, pod przykrywką anonimowości, może wypisać okropne, raniące opinie. Dotyka to nie tylko nas aktorów, ale także polityków i wszystkie osoby publiczne. Rozumiem i cenię konstruktywną krytykę - coś się nie spodobało, spektakl czy film okazał się nudny i zawiódł czyjeś oczekiwania. Ale złośliwe komentarze na temat wyglądu, czy dotyczące nieprawdziwych informacji o sytuacji w rodzinie, w związku danego aktora - są nie na miejscu. Potrafią zranić. Przykład - Piotr Gąsowski, który jest ojcem mojego syna. Solidaryzując się z nim, odmawiałam wywiadów w brukowcach, które podawały kłamliwe informacje o tym, że Piotr nie zajmuje się swoją córką ze związku z Anią Głogowską, nie był przy porodzie, tylko imprezował, itp. A to nieprawda, stek kłamstw często wymyślonych z premedytacją. Piotr jest wspaniałym ojcem i dla naszego syna i dla czteroletniej Julki. Pisma uwielbiają tworzyć czarny PR, ludzi to cieszy, podnieca, ekscytuje.

Czym dla Pani jest wolność?

- Na pewno wiąże się z wolnością wyborów w tym zawodzie. Z tym, że nie muszę godzić się na wszystkie role, które są mi proponowane. To także wolność finansowa. Fakt, że nie muszę grać tylko dla pieniędzy. Zawsze byłam osobą niezależną, co nie znaczy, że jestem samotnikiem albo twierdzę, że ze wszystkim sobie poradzę. Miłość, bycie z kimś to wybór. Ale ważne jest podejście - chcę być z tobą, umiem jednak i mogę poradzić sobie także bez ciebie.

Wybór bycia z kimś, ale nie za wszelką cenę?

- Tak. Ani kobieta, ani mężczyzna nie powinni być "bluszczem". Nie mogą być od siebie uzależnieni. Znam pary, które są ze sobą z konieczności, bo jedno z nich nie umie sobie poradzić bez drugiego, finansowo czy psychicznie. Nie potępiam tego, rozumiem - też mam za sobą różne związki. Ale dziś jestem już na takim etapie, że cenię sobie luksus spotykania się z kimś, dlatego że to sprawia mam przyjemność. Mam dzieci, jestem niezależna finansowo, nic nie muszę. Wolność jest zatem luksusem. Warto jednak pamiętać, że zachłystywanie się wolnością tylko dla samych siebie też nie ma sensu, nie ma wartości. Szczęście ma smak tylko wtedy, gdy dzielimy się nim z kimś innym (od red. cytaty z filmu "Wszystko za życie").
 Nie jestem kobietą, która chce owinąć mężczyznę wokół palca. Jestem bardziej "lojalnym przyjacielem". Nie mam tajemnic przed partnerem, jestem prostolinijna, co nie zawsze pewnie się opłaca. Kobiety z tajemnicą są dla mężczyzn bardziej pociągające, natomiast ja wchodzę w relację partnerską.

Gdy słyszy Pani słowo ”kocham"… ?
- Dziś już z dystansem podchodzę do miłości. Często zastanawiam się nad tym, jak można oczekiwać od kogoś, aby przysięgał, że będzie z nami do końca życia? Sami nie jesteśmy siebie pewnie. Nie możemy przewidzieć, co będzie za 10 czy 20 lat. Bądźmy ze sobą dopóty, dopóki będzie nam dobrze. Pracujmy nad naszymi związkami, pielęgnujmy je. Nie koncentrujmy się tylko na sobie. Cieszmy się z tego, co mamy. Pięknej pogody, wspólnej kawy, z każdej wspólnie przeżytej chwili. I nie przysięgajmy sobie miłości do grobowej deski, bo to nie ma sensu.

Dla KrosnoCity.pl, rozmawiała: Ilona Adamska
Foto: Lidia Skuza / Newcolors

  • autor: Ilona Adamska

Przeczytaj także

© KrosnoCity.pl 2008 - 2021