Zwłoki i znaki zapytania
Zwłoki znalazł przypadkowy przechodzień w sobotę, na brzegu Jasiołki w Jedliczu. Początkowo nie można było zidentyfikować zwłok, tak bardzo były zmasakrowane. Ofiary nie potrafiły rozpoznać osoby znajome, ani miejscowy policjant, pomimo, że zamordowany 49-latek był dobrze znany funkcjonariuszom z Jedlicza – Początkowo zwłoki były NN – mówi o sprawie komendant krośnieńskiej policji, młodszy inspektor mgr Krzysztof Guzik. Od początku jednak było jasne dla policjantów, że do zabójstwa doszło w innym miejscu, a zwłoki zostały przeniesione. Ofiara była okryta chodnikiem, a na głowę miała naciągnięty worek. Na miejscu znajdowały się także połamane gałązki, jak później ustalono, zwłoki były nimi zamaskowane w czasie transportu. Wkrótce ustalono, że zabitym był 49-letni mężczyzna bez stałego miejsca zamieszkania. Natychmiast po identyfikacji zwłok rozpoczęto odtwarzanie ostatnich dni i godzin życia ofiary. Sprawdzano, kto mógł mieć z nim kontakt jako ostatni. Mężczyzna pracował dorywczo w lesie, zajmował się także zbieraniem złomu. Nad sprawą pracowało 25 osób sprawdzających różne wersje.
Różne tropy
Od samego początku z policją ściśle współpracowała prokuratura. Policjanci zostali podzieleni na grupy sprawdzające różne wersje wydarzeń. Jedną z hipotez był „wypadek przy nielegalnym wyrębie drewna lub w tartaku”. Przemawiało za nią to, że rany wyglądały tak poważnie, jak by zostały zadane piłą – Niejedno zabójstwo widzieliśmy, ale rany były takie, ze trudno było sobie wyobrazić by zadano je nożem lub siekierą – mówią pracujący przy sprawie policjanci. W czasie śledztwa zatrzymano także, 29-latka, który był znajomym ofiary, a policjanci podejrzewali, że mógł mieć związek ze sprawą. Co więcej na jego spodniach znaleziono ślady krwi. Sam mężczyzna przyznał, że jest to krew ludzka, jednak nie potrafił w żaden sposób wyjaśnić jej pochodzenia. Przesłano próbki do analizy. 29-latek twierdzi od samego początku, że z zabójstwem nie ma nic wspólnego. Tymczasem policjanci znaleźli dowody świadczące przeciw komuś innemu. Wkrótce do zabójstwa przyznał się 60-letni znajomy, u którego w ostatnim czasie zamieszkiwał zamordowany. Mężczyzna początkowo zaprzeczał, jednak jego wyjaśnienia były mało wiarygodne, a w jego domu, na rowerze oraz na jego rękach znaleziono ślady krwi.
Sprawca i miejsce zbrodni
Z dotychczasowych ustaleń wizji lokalnej wynika, że obaj mężczyźni dobrze się znali. Tuż przed zabójstwem razem pili alkohol. Na tym tle doszło między mini do sprzeczki. 49-latek miał uderzyć kilkukrotnie swojego gospodarza w twarz. Ten, jako, że był starszy i słabszy fizycznie, wolał ustąpić. Jednak nie odpuścił. Jak twierdzi zaczekał, aż ofiara zaśnie, następnie około godziny 2 w nocy wziął siekierę i zaatakował brutalnymi uderzeniami okolice głowy, karku i szyi. Policjanci początkowo nie znaleźli narzędzia zbrodni, dopiero w czasie wizji lokalnej sam sprawca wskazał skrytkę pod sufitem, w której znajdowała się siekiera. Także na niej znaleziono ślady krwi. Sprawca zeznał, że uderzył dwa lub trzy razy, nie pamięta dokładnie. Przestał uderzać dopiero, gdy trafił w tętnicę i buchnęła fontanna krwi. Wtedy odskoczył i nie podchodził do ofiary przez jakiś czas. W końcu zaczął sprzątać.
Zacierał ślady
Zniszczył część ubrań, w których dokonał zabójstwa i w które był ubrany, gdy przenosił zwłoki. Dokładnie wysprzątał i umył mieszkanie, robił to dokładnie, choć przy zgaszonym świetle (jedyne źródło światła, jakiego użył to włączony telewizor w sąsiednim pokoju). W efekcie ślady krwi policjanci znaleźli np. w szczelinach podłogi. – Mieszkanie było idealnie wysprzątane, aż nie pasowało do takiej osoby – mówią policjanci. Do zabójstwa doszło w nocy ze środy na czwartek. Zwłoki w domu leżały ponad dobę, sprawca jedynie przeciągnął je na materacu do sąsiedniego pomieszczenia gospodarczego. Następnie w piątek wieczorem przetransportował je nad rzekę, w pobliże miejsca, które jest zwyczajowym miejscem picia alkoholu. W czasie transportu zamaskował zwłoki gałązkami, które urwał pod swoim domem. Nie starał się ukryć zwłok, widział, że tam często ktoś przychodzi. Chciał, aby ciało zostało szybko znalezione. Jak mówią policjanci, chciał by ofiara została należycie pochowana bo ma wyrzuty sumienia po tym co zrobił.
„Żył oszczędnie”
Mężczyzna utrzymywał się z pomocy społecznej. Przed świętami otrzymał 200 zł zapomogi. Jak twierdzi, do ostatniej soboty zostało mu jeszcze 6 zł. Wcześniej karany był za kradzież prądu oraz prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu. Za zabójstwo kolegi grozi mu nawet kara dożywotniego więzienia.
Piotr Dymiński
Foto: kmp